Azərbaycan dili Bahasa Indonesia Bosanski Català Čeština Dansk Deutsch Eesti English Español Français Galego Hrvatski Italiano Latviešu Lietuvių Magyar Malti Mакедонски Nederlands Norsk Polski Português Português BR Românã Slovenčina Srpski Suomi Svenska Tiếng Việt Türkçe Ελληνικά Български Русский Українська Հայերեն ქართული ენა 中文
Subpage under development, new version coming soon!

Asunto: Pasty

2017-05-13 15:06:25
Stoję w kolejce, przede mną jakaś para, przed nimi jakaś laska, wcześniej wężyk starych bab. Laska się obraca i zauważa ją ta z pary. I się zaczyna.

- Ewa!?
- Klaudia?! O jaaa, Zajebiście się tak spotkać. W mięsnym, hihihi
- Zajebiście! Dawno się nie widziałyśmy. Kiedy ostatnio? U Marcina na melanżu? Naprawdę zajebiście hihihi.
- U Maćka i Magdy się widziałyśmy chyba
- Nie byłam wtedy, nad morzem byłam, z Moniką pojechaliśmy do Marty i jej tego nowego ich odwiedzić
- No ale i tak zajebiście no.
- No. Zajebiście wyglądasz! Byłaś u fryzjera? Zajebiście!
- No byłam, dzięki, dzięki. Wiem, zajebiście. Hi hi.
Gość z pary milczy. Stoi. Lampi się w kiełbasy. Chyba je liczy. Medytuje w mięsnym.
- Byłam u fryzjera i wyobraź sobie, że jak wracałam autem, to mi wszyscy kierowcy migali światłami. Masakra, mówię ci. Dobry stylista to podstawa.

Nie dowierzam. Zerkam do kolesia od kiełbas. On też chyba nie dowierza. Odpłynął do odległej mięsnej krainy, wzrok wbity gdzieś w ostatni rząd z polędwicami. I nie odrywając wzroku od wędlin, robotycznym głosem mówi:
- A światła miałaś włączone?
- Co?
- Czy miałaś światła mijania włączone w samochodzie?
- Hihihi nie wiem, od fryzjera wracałam. Skąd Ty go wytrzasnęłaś Klaudia? Hihihi.

Wtedy spotkałem wzrok kolesia. Pustka. Zabrała mu duszę. Odwrócił się w ciszy, znowu do kiełbas. Szkoda człowieka.
2017-05-15 15:42:22
życiowe niestety.
2017-05-25 11:25:08
Jest wiele rzeczy, których nie mogliśmy zrobić w SR-71, ale byliśmy najszybszymi facetami na dzielnicy i uwielbialiśmy przypominać o tym innym pilotom. Ludzie często nas pytali, czy z tego powodu fajnie się latało tym odrzutowcem. Fajnie nie byłoby pierwszym słowem, którego bym użył. Intensywnie, może. Nawet "wyzwanie". Ale był taki dzień w naszych Saniach, który można by opisać jako fajne wrażenie bycia najszybszymi facetami na niebie, przynajmniej na moment.

To było kiedy z Waltem lecieliśmy na ostatni lot treningowy. Potrzebowaliśmy 100 godzin w samolocie, żeby ukończyć szkolenie i uzyskać status gotowości do wykonywania misji. Gdzieś nad Colorado ukończyliśmy setną godzinę. Nad Arizoną zrobiliśmy zwrot, samolot sprawował się wyśmienicie. Zaczynaliśmy się czuć bardzo pewnie, nie tylko dlatego, że wkrótce mieliśmy zacząć latać na prawdziwe misje, ale również dlatego, że przez ostatnie miesiące zdobyliśmy zaufanie do samolotu. Mknąc 25 000 metrów nad pustyniami z granicy Arizony widziałem już wybrzeże Kalifornii. Nareszcie, po miesiącach pracy na symulatorze, miałem pełne panowanie nad samolotem.


Zaczynałem trochę współczuć Walterowi siedzącemu w tylnym fotelu. Siedział tam, bez możliwości podziwiania widoków przed nami, jedynie z zadaniem monitorowania czterech różnych radiostacji. To był dla niego dobry trening, bo w czasie prawdziwych misji odebranie ważnego przekazu ze sztabu mogło mieć znaczący wpływ na zadanie. Z kolei dla mnie trudne było to, że musiałem komuś oddać kontrolę nad radiem, które w całej dotychczasowej karierze sam obsługiwałem. Ale to była część podziału obowiązków w tym samolocie i musiałem się z tym pogodzić. Mimo to nadal upierałem się, że kiedy jesteśmy na ziemi, to ja będę obsługiwał łączność. Walt był dobry w wielu aspektach, ale nie mógł się ze mną równać w mówieniu płynnym, spokojnym radiowym głosem, umiejętnością, którą zdobyłem przez lata latania na myśliwcach, gdzie nawet mały błąd w komunikacji mógł doprowadzić do uziemienia pilota. Rozumiał to i pozwalał mi na tę odrobinę luksusu.

Żeby się trochę zorientować z czym musi się zmagać Walt, przełączyłem radio na swój panel i słuchałem sygnałów razem z nim. Większość ruchu w eterze było z centrum ruchu lotniczego w Los Angeles, daleko pod nami, które sprawowało nadzór nad codziennym tłokiem w powietrzu w ich sektorze. Mimo że mieli nas na ekranach (choć na krótko), to poruszaliśmy się w niekontrolowanej przestrzeni i zwykle z nimi nie rozmawialiśmy, chyba że musieliśmy zejść niżej.


Usłyszeliśmy jak drżący głos pilota Cessny poprosił o weryfikację prędkości względem ziemi. Centrum odpowiedziało: "November Charlie 175, mam cię z prędkością dziewięćdziesięciu węzłów względem ziemi".

Musicie wiedzieć, że kontrolerzy z Centrum, niezależnie czy rozmawiali z kursantem w Cessnie, czy z Air Force One, zawsze mówili tak samo - spokojnym, niskim, profesjonalnym głosem, który powodował, że czułeś się dla nich ważny. Nazywałem to "głosem z centrum w Houston". Zawsze mi się wydawało, po latach oglądania filmów dokumentalnych o programie kosmicznym i słuchaniu spokojnego i wyraźnego głosu kontrolerów z Houston, że wszyscy kontrolerzy mówią właśnie w ten sposób, i zwykle tak właśnie było. I nie miało znaczenia w jakim rejonie kraju leciałeś, brzmiało to jakby zawsze gadał ten sam facet. Przez lata ten głos stał się kojącym dźwiękiem dla uszu pilota. Z drugiej strony, piloci zawsze starali się brzmieć jak Chuck Yeager, a przynajmniej jak John Wayne. Lepiej zginąć niż źle zabrzmieć w eterze.


Chwilę po pytaniu Cessny odezwał się Twin Beech, wyraźnie wyniosłym tonem, prosząc o podanie jego prędkości. "Mam cię z prędkością stu dwudziestu pięciu węzłów względem ziemi". O rany, pomyślałem, ten z Beechcrafta musiał być przekonany, że zaimponował mniejszemu braciszkowi w Cessnie. Nagle, zupełnie znikąd, odezwał się pilot F-18 z bazy lotnictwa marynarki w Lemoore. Od razu można było poznać kozaka z Marynarki, ponieważ brzmiał bardzo luzacko. "Centrum, Dusty 52 sprawdź prędkość". Zanim Centrum odpowiedziało pomyślałem: "hej, Dusty 52 w swoim kokpicie za milion dolarów ma wskaźnik prędkości względem ziemi, więc dlaczego prosi Centrum o odczyt?" I mnie olśniło, spryciarz Dusty chciał się upewnić, że każdy nieopierzony nielot od Mount Whitney do Mojave będzie słyszał z jaką prędkością się porusza. On dziś jest najszybszym kolesiem w okolicy i chce żeby każdy wiedział jak świetnie się bawi w swoim Hornecie. Po chwili nadeszła odpowiedź, tym samym spokojnym, wyraźnym tonem "Dusty 52, Centrum, mam cię z prędkością 620 węzłów względem ziemi".

Pomyślałem "czyż on się sam nie podkłada?" Kiedy odruchowo sięgałem ręką do przycisku nadawania musiałem sobie przypomnieć, że to Walt obsługuje radiostację. Ale nadal wiedziałem, że coś z tym trzeba zrobić - jeszcze chwila i wylecimy z sektora, i taka okazja bezpowrotnie przepadnie. Hornet musi sczeznąć i musi sczeznąć natychmiast. Pomyślałem o wszystkich naszych szkoleniach na symulatorze i jak ważne było to, że udało nam się stworzyć zgraną załogę, i wiedziałem, że wejście na radio zaprzepaści całą tę pracę. Byłem rozdarty.


Gdzieś 21 kilometrów nad Arizoną znajdował się pilot krzyczący w swoim kosmicznym hełmie. I wtedy usłyszałem. Kliknięcie przycisku nadawania z tylnego fotela. To była ta chwila, w której zrozumiałem, że Walt i ja staliśmy się załogą. Bardzo profesjonalnie, bez emocji, Walter powiedział: "Centrum Los Angeles, Aspen 20, mógłbyś podać nam naszą prędkość względem ziemi?" Bez najmniejszej zwłoki, jak w każdym innym przypadku, nadeszła odpowiedź: "Aspen 20, mam cię z prędkością tysiąca ośmiuset czterdziestu dwóch węzłów względem ziemi".

Najbardziej mi się spodobało to czterdzieści dwa, takie dokładne i dumne było Centrum mogąc dostarczyć te dane bezzwłocznie i było czuć, że kontroler się uśmiechał. Ale moment, od którego wiedziałem, że na lata będziemy z Waltem bardzo dobrymi przyjaciółmi, nastąpił kiedy znowu usłyszałem kliknięcie nadawania i Walt swoim głosem pilota myśliwca powiedział: "O, Centrum, bardzo dziękuję, my mamy na budziku bliżej tysiąc dziewięćset".


Przez ten moment Walter był bogiem. I wreszcie usłyszeliśmy małą rysę w "głosie z Houston", kiedy kontroler z LA powiedział "Przyjąłem Aspen, prawdopodobnie twój sprzęt jest dokładniejszy od naszego. Tym razem wam się udało, chłopaki".

Wszystko to trwało ledwie chwilkę, ale w tym krótkim, pamiętnym sprincie przez południowy zachód Marynarka zginęła w płomieniach, wszyscy śmiertelnicy na tej częstotliwości musieli bić pokłony przed Królem Prędkości, a co ważniejsze - Walter i ja przekroczyliśmy tę granicę dzielącą nas od zostania prawdziwą załogą. Przez całą drogę do wybrzeża nie usłyszeliśmy żadnej transmisji na tej częstotliwości.


Tego jednego dnia naprawdę było fajnie być najszybszym kolesiem w okolicy.
(editado)
2018-01-21 13:27:17
Potrzebuje dobrego adwokata, bo w***** się w niezłe szambo. Niech ta historia będzie przestrogą dla Was.

Ostatnio nie szło mi w robocie i trochę w życiu – wiadomo zdarza się. W piątek postanowiłem, że zarzucę sobie kwasa tak po prostu, żeby się odstresować czy *** wie co. Czytałem gdzieś, że to pomaga na depresje i jakieś takie inne **** gówna. Wiadomo podszedłem do tematu dosyć solidnie i najpierw przeglądnąłem te wszystkie fora o tym jak brać, ile brać, skąd brać i w jakich okolicznościach. Krótko mówiąc z**** kwasa i poszedłem posiedzieć do parku. To była najlepsza miejscówka jaka przyszła mi do głowy, bo zawsze zieleń działała na mnie odstresowująco.

W parku jak to w parku kilka starych bab, dwa dziadki grające w warcaby, psy od czasu do czasu srające na trawnikach ogólnie nic ciekawego. Siedzę tak sobie na ławce i gapie się w niebo, nagle słyszę jakiś szmer. Odwracam łeb, a tam **** małpa. Obstawiałem, że orangutan, ale daleko mi do zoologa. Był całkiem duży. Oglądałem kiedyś na Discovery program w którym mówili żeby lepiej nie patrzeć się małpom w oczy, bo wtedy niby je wyzywasz na pojedynek, a ja raczej jestem lamusem w tych sprawach. Do tego ****a przecież nie będę się bił w parku z małpą, bo przypał po całości. Nie wspominając już o tym, że właśnie brałem LSD. Więc przez pierwsze 5 minut postanowiłem udawać posąg jednocześnie gapiąc się w ziemie z nadzieją, że po prostu sobie pójdzie. No ale *** małpa dalej gapiła się na mnie jak p****. Trwało to jeszcze z 10 minut, wreszcie nie wytrzymałem i mówię do niej po dżentelmeńsku „na c*** się gapisz k**?”. Małpa nagle nachyla się nad moim uchem (w pierwszej chwili myślałem, że mnie u** albo coś) i szepcze „potrafię mówić”.
JA J***! Czaicie to k***? gadająca **** małpa! Po pierwszym szoku mówię do niej, „no dobra, ale czego ode mnie chcesz?”, a ona „chcę się dzisiaj ostro zrobić, alko, dragi, cokolwiek”.
No to mówię sobie jebać to w końcu niecodziennie spotyka się gadającą małpę, ale żeby nie było przypału to wezmę ją na chatę i tam coś zapodamy. Long story short jesteśmy u mnie i po krótkim remanencie wyszło na to, że jedyne co mi zostało to kartonik kwasa. Skąpcem nie jestem, całe życie przyświecała mi zasada mi casa es su casa, więc po prostu zapodałem małpie kwasa. To się okazało być dosyć c**** pomysłem, bo małpa zamiast wychillować wpadła w jakąś furie i zaczęła wy***** mi szklanki z kuchni. Szafka po szafce, cały asortyment lądował albo na podłodze, albo po prostu na***a nim o ścianę. Nie wiedziałem jak tą sytuacje załagodzić, a jakby tak dalej poszło to k*** miałbym na głowie remont generalny. W pewnym momencie naszła mnie myśl, żeby po prostu małpę przekupić. Mówię do niej „ej k*** chodźmy do sklepu walniemy po kilka browców”. Małpa przez chwilę analizowała moją propozycję, aż w końcu ustała przed drzwiami i mówi „chodźmy”. Oczywiście przy okazji z**** mi koszulkę reprezentacyjną Lewandowskiego. Muszę przyznać, że niecodzienny to był widok, gadająca małpa w koszulce piłkarskiej.

Jesteśmy w żabce. Od razu na wejściu mówię do ekspedientki, że cokolwiek ta małpa sobie wybierze to ta ma jej to dać – ja płacę. Małpa od razu skoczyła do lodówki z browarami i zaczęła je żłopać duszkiem, jeden po drugim. W między czasie ekspedientka obcinała mnie co chwilę spod lady, ale jebać to. Wtedy po prostu myślałem, że zazdrości mi gadającej małpy.
Nie trwało to długo i małpie znowu włączył się agresor. Żabkowy asortyment zaczął latać po sklepie z prędkością światła. Krzyczę do niej „uspokój się k**** małpo”, ale na nic to się zdało. Jak oglądaliście kiedyś k*** filmy przyrodnicze to wiecie, że te małpie długie, muskularne łapy są po prostu stworzone do ciskania przedmiotów. Aktualny krajobraz w żabce przypominał początkowe sceny z Szeregowca Ryana. Ostatnie co pamiętam to to, że dostałem czymś ciężkim w łeb, a w tle słyszałem jakąś rozmowę telefoniczną.
Budzę się następnego dnia w areszcie. I tutaj przechodzimy do sedna problemu.

To nie była j**** małpa tylko dzieciak opóźniony w rozwoju. Kumacie k*** wziąłem z parku dzieciaka z zespołem downa i dałem mu kwasa, a potem zabrałem go do żabki, żeby się n**** browcami. Teraz mam k*** na koncie kilka zarzutów od porwania, po rozprowadzanie narkotyków – ja jebie. Póki co wpłaciłem kaucje, ale adwokat mówi mi, że nie wygląda to najlepiej.
Tutaj pytanie do was czy możecie polecić jakiegoś adwokata do tych spraw? Na co grać, na niepoczytalność?

-------------------
edited by Kniaziu
(editado)
2018-01-21 13:34:52
Ile kaucji?
2018-01-21 13:55:11
Tutaj nie musisz grać niepoczytalności :)
2018-01-21 14:19:50
Tutaj bardziej martwiłbym się o Ciebie :)
2018-01-21 14:23:47
Czyli udaje mi się :)
2018-01-21 14:40:13
Tutaj nie musisz grać niepoczytalności :)

N-O-K-A-U-T :d
2018-01-21 14:52:19
Buhahaha :D


Pozdrawiam.




(editado)
2018-01-22 10:47:19
Hahah ;-) dobre ;p na poczatku myslalem ze padla propozycja kwasa dla policjanta i rewolte w domu zrobili ;) ale po zabce zrezygnowalem z szukania sensu ;D
2018-01-22 12:44:24
Świetna historyjka tylko po co te wszystkie k..... :>
2018-01-22 14:49:20
Pasta z kwaraczanu o bohaterze PO

Nieudana wizyta w burdelu

Długo dojrzewałem do tego żeby w końcu zasrać. Mam 25 lat i jak do tej pory mój najbliższy kontakt z niespokrewnioną ze mną kobietą (trzymanie kuzynki za rękę czy przytulanie mame) to był wolny taniec na dyskotece w podbazie.
Ze względu na moją - delikatnie mówiąc - niezbyt zachęcającą aparycję raczej odpadało, żeby udało mi się stracić prawictwo za darmo więc od dłuższego czasu przeglądałem ogłoszenia na roksie, garsonierze itd.
Po długich namysłach zdecydowałem się na [http://www.roksa.pl/lpl/anons.php?nr=117875]
jak szaleć to szaleć xD
W piątek dostałem wypłatę i zamierzałem na całą zabawę przeznaczyć z 1000zł, żeby nie ruchać z zegarkiem w ręku. Jedną z moich głównych obaw była higiena dziewczyn, więc nie chciałem iść w weekend jak wszystkie mirki z budowy idą prze*******ić tygodniówkę i roksy mają po 20 klientów dziennie, dlatego zdecydowałem się iść w poniedziałek jak najwcześniej rano.
Wczoraj zadzwoniłem do tych dziewczyn i umówiliśmy się na dzisiaj na 14:00 i obiecały, że będę pierwszym klientem tego dnia. Byłem taki poddenerwowany, że w nocy prawie nie spałem a od rana ręce mi latały. 3 razy brałem prysznic, obciąłem paznokcie i mniej więcej nożyczkami łoniaki. O 12:00 byłem już tak spięty, że postanowiłem wypić kilka hehe piwek dla kurażu. Obaliłem cztery i o wpół do drugiej stałem już pod domem dziewczyn na Koszykowej. Punkt 14:00 zapukałem do drzwi, dziewczyny mi otwierają już w samej bieliźnie, ja kościej hardo i ręce latają jak u parkinsonowca z nerwów. Jak mnie zobaczyły to na ich twarzach pojawiło się obrzydzenie ;__; Dukam, że wczoraj dzwoniłem i się umawiałem na zabieg dokładnie tego słowa użyłem zdenerwowany xD na czternastą. One mówią, że tak, pamiętają, tylko jest taka sprawa, że jest awaria wody w bloku i niestety ze względów higienicznych nie przyjmują teraz klientów i żebym przyszedł kiedy indziej. Potem zamknęły mi drzwi przed nosem.
****ica mnie trafiła na tej klatce schodowej bo co to za dziwki, co wybrzydzają w klientach. Wyszedłem wściekły i lekko podpity na ulicę, złapałem taksówkę i próbuję w delikatny sposób wytłumaczyć kierowcy, że chciałbym pojechać do agencji.

No ten panie taksówkarzu wie pan jak to z dziewczynami jest hehehe
Ale o co chodzi?
No wie pan hehe nie zawsze są a potrzeby człowiek ma hehe no wie pan hehe
Może pan powiedzieć gdzie mamy jechać?
Myślałem tam sobie właśnie że może pan mi powie gdzie jechać
Ja panu mam mówić gdzie pan chce jechać?! w tym momencie już mocno w****iony
No bo ja bym chciał do jakiegoś takiego lokalu
Mówisz pan o burdlu?
No tak coś tego typu, tylko jeżeli by się dało to jakiś dobry

No i kierowca mówi, że zna bardzo dobry lokal, i że mnie zawiezie. Wywiózł mnie jebany aż do Łomianek i naliczył 70zł. Pewnie znał 100 burdeli bliżej ale chciał sobie zarobić na mojej niedoli.
Muszę mu jednak przyznać, że dobrą mi wybrał tą agencję bo to była prawdziwa wielka willa.
Wchodzę do środka i nikogo ****a nie ma. Zaglądam do różnych pomieszczeń ale nikogo nie mogę znaleźć. W końcu wchodzę do kuchni a tam siedzi 6 dziwek i pije kawę i je jajecznicę. Pomyślałem tylko- super dom rozpusty ****o xD
Jedna dziewczyna pyta w czym mogą pomóc a ja zaczynam się jąkać cały blady i nie mogę złożyć poprawnego zdania. Dziewczyny w śmiech i mówia, że widać, że pierwszy raz w "wesołym miasteczku" xD i że godzina 200zł i czy mam pieniądze. To ja odzyskałem głos i rozum człowieka i mówię dumny, że 1000zł mam. No to dziewczyny mówią, że fajnie, pobawimy się, tylko muszę trochę poczekać bo jeszcze nie otworzyli lokalu i ktoś tam jeszcze pokoje sprząta i pościel zmienia i żebym sobie z nimi siadał bo nie będę przecież stał na mrozie na zewnątrz.
Przycupnąłem na krześle z nimi przy stole. Nie były takie ładne jak te z roksy ale 6-7-8/10 bym dał z czystym sercem (ja 3/10), i co najważniejsze w przeciwieństwie do tamtych ***** były bardzo sympatyczne. Zaczęły mnie zagadywać jak mam na imię, ile mam lat itd. i tak sobie rozmawiamy i się zrobiło całkiem przyjemnie. Pytają czy już kiedyś ruchałem a ja się zarumieniłem i mamroczę pod nosem, że hehe no kiedyś to miałem dziewczynę i coś tam było ale teraz nie mam hehe, a że nie umiem kłamać to one się roześmiały i powiedziały, że to żaden wstyd i one mi wszystko pokażą i żebym się w ogóle nie przejmował. Potem jeszcze chwilą gadaliśmy i taka Monika powiedziała, że w sumie to jestem słodki i jeżeli to mój pierwszy raz to ona za darmo mnie wyrucha a jak mi się spodoba to najwyżej będę do nich wracał. Ja uradowany, że odkryłem w sobie socjal skila na tyle dużego, że dziwki mi się za darmo oddają xD i czekam aż skończą te pokoje sprzątać.
Nagle Sandra, najstarsza z nich wszystkich, która była chyba menadżerką bo z nią dziewczyny dyskutowały o grafiku, odebrała telefon. Rozmowa była bardzo krótka, ale przez te kilkanaście sekund jej twarz zmieniła się z roześmianej w przerażoną. Sylwia pyta co się stało a ona mówi, że dzwonił dziadek i powiedział, że będzie za 20 minut. Wszystkie dziewczyny pobladły momentalnie i zrobiło się cicho. Monika zaraz zaczęła prawie krzyczeć, że ona już jest zajęta bo ja jestem jej klientem i że jak chcę, to mogę cały dzień u niej za darmo siedzieć. Sandra mówi, że Monika dobrze wie, że jak przyjeżdża dziadek to żadne zasady nie obowiązują i że jak mu się zachce to nam wejdzie do pokoju i wyrucha i ją i mnie. Ja też się wtedy wystraszyłem bo przez utratę prawictwa rozumiałem, że to ja wsadzę ca w cipkę a nie mi jakiś dziadek c a w dupę i jeszcze zapłacę 200zł za tą wątpliwą przyjemność. Pytam, kto to jest ten dziadek a one mi mówią, że to taki aka, że dziwki w całym mieście się go boją. Płaci grube pieniądze ale jak już rucha, to czasami cały burdel jest potem przez tydzień nieczynny. Był u nich 3 tygodnie temu i jedną dziewczynę tak wyał, że skończyła w szpitalu i do dzisiaj jest na chorobowym. Co najgorsze nie można mu odmówić wizyty bo ma znajomości wysoko i jak mu w kilku agencjach odmówili to następnego dnia wpadała policja, skarbówka, sanepid itd. i burdel zamknięty.
Wszystkie dziewczyny miały wilgotne oczy, ja też przerażenie mocno. Nagle słychać, że ktoś wali kijem czy czymś takim w drzwi. ******* zaczęły łzy cieknąć a ja długo nie myśląc s*******iłem do salonu i wlazłem do szafy żeby i mnie też ten dziadek na chorobowe nie posłał. Szafa miała takie jakby szpary poziome i widziałem przez nie co się dzieje zarówno w salonie jak i na korytarzu. Sandra otworzyła drzwi i do domu wszedł dziadek o lasce.

Dzień dobry panu
No cześć Sandra, dupy nasmarowane hehe
Tak proszę pana, nasmarowane
No to wołaj dziewczyny do salonu i zaczynamy zabawę, masz tu kilka groszy

I rzucił na podłogę chyba plik banknotów. Dziadek wszedł ze wszystkimi dziewczynami do salonu. Za dobrze nie widziałem bo szpary były wąskie i tak jakby nachylone w dół, ale widziałem, że dziadek usiadł na kanapie a dziewczyny stanęły w szeregu przed nim. Nogi im się trzęsły i stały tak jakby czekały na rozstrzelanie w tym szeregu. Dziadek wskazał laską na Monikę i ona wtedy zaczęła płakać. Ja też płakałem po cichutku bo bardzo ją zdążyłem polubić a czułem, że stanie się jej coś złego. Dziadek kazał jej wypiąć się tyłem do niego. Reszcie dziewczyn kazał trzymać ją za ręce, nogi i głowę. Jedna chyba słabo trzymałą bo *******ną ją laską po głowie i kazał trzymać porządnie "bo będzie ostro". Od razu po tym zapakował Monice laskę w dupę tak, aż zawyła. Machał z całej siły a Monika płakała i krzyczała żeby przestał. Dziadek jednak wpychał laskę do połowy długości.
Ja nie mogłem już wytrzymać widoku, jak moja niedoszła miłość cierpi i z płaczem wyskoczyłem z szafy i zacząłem uciekać. Jak przebiegałem koło dziadka to on tylko krzykną "o ty c***u podglądaczu" i szybko zdzielił mnie wyjętą z dupy Moniki laską po głowie. Wtedy przez chwilę zobaczyłem wyraźnie jego twarz. Był to weteran Powstania Warszawskiego i autorytet moralny Władysław Bartoszewski. Przerażony wybiegłem na ulicę zostawiając dziewczyny na jego pastwę. Wsiadłem do autobusu podmiejskiego, który akurat podjechał na przystanek i płacząc dojechałem do centrum a potem do domu. Tak oto zamiast stracenia prawictwa straciłem jeden ze swoich autorytetów.
2018-05-18 00:00:10
byłem przed chwilą z mamą w ker-furze na zakupach i zbliżaliśmy się już do kasy, kiedy ta spostrzegła, że zapomniała kupić rękawy do pieczenia. no to mówi do mnie, “Dorian, to ty już stań w kolejce, a ja pójdę po te rękawy”. więc ustawiam się w tej kolejce i czekam. bardzo tego nie lubię, bo stresuję się wtedy, że dojdę do kasy, a mama do tego czasu nie wróci. no i stoję tak i stoję, a kolejka idzie coraz dalej. grrr, kurwa, tyle negatywnych myśli w tak krótkim czasie. no i ostatnia osoba przede mną została już obsłużona, a mamy dalej nie ma. w koszyku dużo zakupów, bo we wtorek przyjeżdża wujek Marek z ciocią Basią, więc postanowiłem zaryzykować i zacząć wykładać już zakupy na taśmę. i tak wykładam, wykładam, pani na kasie pik, pik. mi się już gorąco robi, bo mamy wciąż nie ma, w tle pani cały czas robi pik, pik, a moje serce łup, łup, łup, łup jak głupie napierdala. pik, pik, pik, będzie sto dziewięćdziesiąt siedem złoty i siedemdziesiąt dwa grosze. kurwa, mamo, gdzie jesteś, kiedy jesteś najbardziej potrzebna. pierdol te rękawy, w mikrofali się zrobi. już nie wiedziałem co tej babce powiedzieć, a za mną tłum ludzi zdenerwowanych stał. pani poczeka chwilę, bo mama jeszcze poszła coś kupić, zaraz będzie, obiecuję, proszę się nie gniewać. pociłem się jak szalony, a mamy na horyzoncie wciąż nie było widać. jakaś babka zdenerwowana zaczęła już coś pod nosem mruczeć, czy długo jeszcze i że do kasy to się podchodzi, jak zakupy są kurwa zrobione. czas dłużył mi się niemiłosiernie, minuta trwała tyle co godzina, mamo wruć. i jest, biegnie mama i pod nosem mamrocze „już jestem, już jestem”. ostatni raz tak się ucieszyłem na jej widok, jak byliśmy na zielonej szkole w bukowinie tatrzańskiej i mnie brzucho rozbolało i mnie mama odebrała w połowie wycieczki. pani piknęła na kasie jeszcze te zasrane rękawy do pieczenia i poszliśmy do domu. w domu to tak mamę skrzyczałem. powiedziałem, że nie powinna mnie tak już nigdy zostawiać, że naraziła mnie na ogromny stres, co jest bardzo niewskazane przy moim nadciśnieniu tętniczym. a ona mi coś tylko gada, że w tym wieku to ja powinienem być na takie sytuacje przygotowany i np. mieć już swoje pieniądze, żeby zapłacić za zakupy, bo to chyba już najwyższy czas, żeby w końcu pójść do pracy ty kurwa gnoju. oczywiście nie dociera do niej argument, że mam dopiero 34 lata i jeszcze się swoje w życiu napracuję. młodość jest po to, żeby się z niej cieszyć, a nie żeby zapierdalać jak wół i umrzeć przedwcześnie jak babcia Sabina, bo zapierdalała po dwanaście godzin dziennie. rozpisałem się trochę, bo wkurzony jestem strasznie i następnym razem powiem mamie, żeby to ona stanęła w kolejce, kiedy ja będę szukał rękawów. niech zobaczy sobie jakie to jest uczucie.
2018-05-21 16:48:51
Niepełnosprawni mają w życiu łatwiej. Tak stwierdziłem po 16 latach mojego spierdolonego żywota. Nie handlujcie z tym, bo to prawda. Państwo płaci pieniądze za Twoje wady. Pracodawcom wszystkie instytucje liżą dupę, byle tylko ktoś Cię zatrudnił. Dopłacają do Twojej pensji, dbają przepisami żebyś tylko się kurwa za bardzo nie przemęczył. Ulgi na przejazdy, imprezy kulturalne, masa udogodnień, tylko dlatego że jesteś wadliwym przedstawicielem gatunku. We wszystkich talent show, niepełnosprawni są zawsze w ścisłym finale, choć widać że kurwa kaleczą rzemiosło, ale wszyscy zachwyceni, bo jakoś daje radę. Celebryckie kurwy wylewają hektolitry łez, przytulają (widać że z dystansem) bo potem mogą mówić, jak bardzo kochają niepełnosprawnych, tylko chuj wie za co.
Żeby też zaznać tyle dobra, postanowiłem zostać niepełnosprawnym. Zacząłem się zastanawiać, jakim niepełnosprawnym mógłbym być. Odrzuciłem paraliże i upośledzenie umysłowe, bo na to trochę za późno, choć nauczyciele twierdzą, że upośledzony jestem na 100%. Brak rąk czy nóg też nie wchodzi w grę. Niepełnosprawny a niesprawny, to jest jednak różnica, którą nawet ja wyczuwam. Zostanę głuchoniemym. Tak. To już postanowione. Takim tylko udawanym, żeby spijać śmietankę płynącą ze statusu, ale mimo wszystko cieszyć się życiem i czerpać z niego garściami.
By realizować swój plan, zapisałem się do Związku Strzelców. Ozapierdalałem się z tymi stulejarzami po lasach, śpiewałem przy ogniskach te ich zjebane piosenki, wszystko po to, żeby zdobyć granat ćwiczebny - hukowy.
Gdy już go miałem, zamknąłem się w piwnicy, wyjąłem zawleczkę i stanąłem na baczność, jak bohaterski żołnierz wysadzający się razem z tabunem nieprzyjaciół. O ile dobrze pamiętam to jeszcze salutowałem. Obudziłem się w szpitalu. Czułem się całkiem dobrze. Nie widziałem na jedno oko, ale okazało się, że to mój stary mi przypierdolił jak byłem nieprzytomny. Nie czułem się źle, najważniejsze, że byłem totalnie głuchy. Pozostało tylko być niemym. Nie odzywałem się do nikogo. Przychodziło to z łatwością, bo zawsze byłem aspołeczny i w sumie nikt ze mną nie gadał. Nie mówiłem i chuj. Zgodnie z tym co wyczytałem w necie po takim szoku po kilku dniach zaczynałem odzyskiwać słuch, do czego oczywiście się nie przyznawałem. Trwałem w milczeniu jak grób. Robili mi setki badań, lekarze twierdzili że powinienem słyszeć, a mówić przecież do kurwy nędzy nie zapomniałem. Ostatecznie stwierdzono, że mowa mogła zaniknąć w wyniku szoku pourazowego, ale być może z czasem powróci. Głuchota też powinna ustąpić. Tak więc czasowo jestem niesłyszący i niemówiący, czyli w sumie głuchoniemy. Osiągnąłem swoje cele, ale tylko czasowo, tak jak czasowa była moja głuchoniemość, czy tam kurwa głuchoniemowość. Rodzice zrozpaczeni. Chuj wie czego, wszak się do mnie nigdy w ogóle nie odzywali, a teraz wielce zmartwieni, że nie słyszę. Ojciec cały czas się wydziera z pytaniem, na chuj odpalałem ten granat w piewni, matka płacze, że pewnie chciałem skończyć ze sobą i żeby nie darł na mnie ryja, bo mogę próbować z gazem w domu i wszyscy wylecimy w powietrze. Ja stoję cały czas zdziwiony i udaję że nie słyszę i nie mówię, bo udaję że nie mogę wykrztusić ni słowa.
Na kartce mam napisane tylko - Nie nienawidźcie mnie!-i- Jestem niepełnosprawny, nie można mnie krzywdzić! Pokazuję te komunikaty na zmianę, bo widzę, że ojciec jest ostro napalony żeby mi dopierdolić.

Szybko dotarło do mnie, że żeby uzyskać status osoby w pełni a nie czasowo niepełnosprawnej, muszę przejść komisję w ZUS-ie. Przeryłem internetowe fora, jak dokonać arcytrudnego zadania, oszukania tamtejszej komisji, która odprawia z kwitkiem ludzi autentycznie chorych i kalekich. Już nie ja jeden próbowałem grać głuchoniemego przed tymi bestiami. Musiałem się dobrze przygotować, bo mają sposoby na takich jaka ja. Potrafią strzelić z kapiszona za plecami, a tylko dygnij, to z miejsca jesteś skreślony, bo ewidentnie słyszysz.
Przygotowywałem się do komisji z należytą starannością. Sporządziłem kompilację wystrzałów, bitego szkła, pojedynczych ostrych dźwięków, wszystko nagrane w zapętlającym się nagraniu na dwóch kolumnach estradowych. Zapuszczam płytę, cisza, cisza, cisza, a nagle jak nie jebnie ustawiony na ścieżce dźwięk, wystrzału armatohaubicy. Za chwilę znowu cisza i jak nie zajebie potężny dzwon z kościelnej wieży. Wszystko dobrane tak, by jebać mnie tym z nienacka. Znieczulić na nagły hałas, odebrać choćby drżenie powieki na nawet najdziksze pierdolnięcie decybelami. Ciężko znosili to sąsiedzi i rodzina. Matka zaczęła brać leki, ojciec pił po pracy i wracał tak najebany, że nic nie było w stanie go ruszyć. Sąsiedzi dzwonili po Policję, wtedy ja wychodziłem z kartką- "Jestem osobą niepełnosprawną, te odgłosy to element terapii, proszę dać mi czas na powrót do zdrowia. Moje cierpienie jest wielokroć poważniejsze niż chwilowe zakłócenie spokoju. Nie życzę nikomu tego, przez co przechodzę ja i moi bliscy."
Pokażcie mi policjanta, który w takiej sytuacji wystawi jakiś mandat. Jasne, niepełnosprawnemu mandat. Jeszcze raz powtórzę, że skurwysyny mają lepiej.
Po dwóch tygodniach treningu stanąłem przed komisją. Badali, oglądali, próbowali strzałów za plecami, rozbicia talerza, wrzasków, szantażu. Daremne ich próby. Cały czas miałem przed sobą zieloną łąkę, po której biegam, skaczę, fikam koziołki, w ręku trzymam legitymację osoby niepełnosprawnej. Byłem daleko, nie mogli mnie zranić. Wyrwało mnie z tego uderzenie pieczęci na orzeczeniu o mojej niepełnosprawności, byłem pełnoprawnym głuchoniemym. Renta i inne profity stały się faktem. Cel osiągnięty.
Nie minął dzień, kiedy skontaktował się ze starymi pracownik społeczny, który miał pomóc im w dalszym wychowaniu mnie jako niepełnosprawnego młodocianego.
Musiałem zmienić szkołę. Wysłano mnie do szkoły specjalnej z internatem. Specjalna szkoła dla głuchoniemych. Gdy stałem z walizką mama płakała, a ojciec uśmiechał się do mnie i mówił do matki, że dobrze że ten debil jedzie w pizdu, bo już nie może na niego patrzeć. Oczywiście wszystko słyszałem, ale co miałem powiedzieć jak nie mówię. Przykro mi specjalnie nie było. Byłem na drodze spełniania marzeń, nic nie mogło mnie zasmucić. Jechałem do nowej szkoły dla głuchoniemych i to zupełnie za darmo. Od razu czułem że mam lepiej.
Szkoła to piękny obiekt pod lasem, z kompleksem boisk, kortów, basenem i atrakcjami, o których pełnosprawni mogą jedynie pomarzyć. Zostałem zaprowadzony do swojego pokoju, który w porównaniu z moją piwnicą wyglądał jak apartament. Piękne pastelowe kolory odbijające ciepłe promienie słońca, wdzierające się przez czyściutkie szyby okiennic.
Pokój jednoosobowy. Na poddaszu.
Sympatyczna pani, która mnie tam zaprowadziła, spisała chyba dwie strony A4 z przeprosinami, że mam osobny pokój i że może być tu cieplej niż w innych. Odpisałem na kartce, że nie ma problemu i pomimo niewygody nie chcę robić problemów. Schowałem swoje rzeczy do pięknej dębowej szafy i położyłem się na swoim łożu, żeby zdrzemnąć się po podróży.
Gdy się obudziłem, w drzwiach stała uśmiechnięta pani, jak się potem okazało Leokadia. Starsza babka, taka dobra ciocia, patronka głuchoniemych. Podała mi kartkę, na której była informacja, że przez dwa tygodnie będę przechodził intensywny kurs języka migowego, żeby jak najszybciej rozpocząć naukę z resztą swojej głuchoniemej klasy. Zaprowadziła mnie do małej salki, w której przez bite dwa tygodnie uczyłem się wywijania łapami i palcami, które składać się miały na słowa i zdania. Okazałem się bardzo pojętnym uczniem. Uczyłem się bardzo pilnie, nie marnowałem czasu na zabawę i internety, tylko cały czas szlifowałem migowy. Jedzenie póki co przynoszono mi do pokoju, bo nie chciałem wchodzić w kręgi głuchoniemej braci bez jakichkolwiek narzędzi komunikacji.
Po dwóch tygodniach byłem migowym erudytą, Leokadia była wzruszona określając mnie jako najpojętniejszego ucznia z jakim jej do tej pory przyszło pracować.
Przyszedł dzień, w którym zostałem przedstawiony swojej głuchoniemej klasie. Przedstawiłem się w języku migowym, pokazując swój talent w tej materii. W klasie dało się słyszeć "krzyki" podziwu-Yyy yyy yyy yyy yyy.
Jakby się dobrze "wsłuchać" (jak potrafisz słyszeć) i popuścić wodze fantazji, to przypominało to odgłosy nowozelandzkich rugbystów w swoim słynnym tańcu. Po tym "aplauzie" usiadłem w ławce i rozejrzałem się trochę po klasie. Wypatrzyłem kilka fajnych loszek. Zwracały na mnie uwagę, bo każdy ich głuchoniemy kolega miał wymalowaną niepełnosprawność na twarzy i charakterystyczny grymas, od wydawania tego bezdzwięcznego- Yyy yyy. Byłem największym przystojniakiem w klasie głuchoniemych. Głuchoniemy Don Juan co się zowie. Loszki zaczęły się uśmiechać i zalecać w migowym języku. Z taką ekspresją wymachiwały łapami, że nauczyciel się wkurwił chyba, bo zmarszczył czoło i na migi wyszył w powietrzu palcami - Klasa proszę o ciszę!
Kurwa, co za absurd. Nie ma chyba cichszego miejsca na ziemi, niż klasa głuchoniemych. O co ty człowieku kurwa prosisz?
W trakcie lekcji wyszło , że program jaki przyswoiłem w dotychczasowej szkole, wystarczy na zostanie prymusem w szkole specjalnej. Błyszczałem już pierwszego dnia. Interpretacja utworów literackich dla głuchoniemych objawia się trudnością pokazywania w migowym słów takich jak: irracjonalne, ambiwalentne, paralela i wiele innych, na których głuchoniemi łamali sobie palce. Mnie przyszło to z łatwością. Wymachiwałem palcami, nadgarstkom nadawałem rotację w najróżniejszych kierunkach, dłonie tańczyły w powietrzu wyplatając dzianinę narracji. Loszki rozmarzone podpierały twarzyczki dłońmi i "słuchały", a raczej oglądały mój słowotok. Miałem nieprawdopodobny talent do migowego. Ta kurwa matka natura obdarzyła nim słyszącą osobę. Co za bladź. Zanim skończyłem rozwlekłą interpretację zadzwonił dzwonek na przerwę. Przerwy po 20 minut, bo wiadomo że niepełnosprawny ma lepiej. Korytarz wypełniony przytłumionym- Yyy yyy yyy. Trwają ożywione dyskusje na palce. Zwyczajny "gwar" szkolnego korytarza. Tyle że cicho, że ja pierdolę.
Następny w-f. Szybka przebiórka i wypad na teren świetnie wyposażonego kompleksu sportowego. Do wyboru, do koloru. Postanowiłem póki co być biernym obserwatorem, bo wierzcie mi, jest co oglądać. Mecz piłki nożnej, zgraja chłopaków biega i "krzyczy"-yyyy yyyy yyyy.-na migi pokazując - podaj, podaj, no kurwa podaj ty chuju jebany! Piłkarze nie wiedzą co to przegląd pola, gdy trzeba ogarnąć kilku kolegów nadających w migowym jednocześnie. Przekomiczne jest, gdy bramkarz wychodzi do dośrodkowania i krzyczy - Yyyy - a migowym pokazuje - Mojaaaa! - zaznaczając kolejne "a" w wyrazie. Tak się w końcu mota, że nie jest w stanie złapać piłki i na migi opierdala obrońców. Zabawne. Nieopodal siatkówka. Głuchoniemi odliczają kolejne odbicia piłki - Y! Yy! Yyy!- co oznacza znane z hal sportowych - 1! 2! 3! Akcentują to na jeden rytm w migowym. Co za widok. Kibice siatkówki zawsze wydawali mi się upośledzeni, ale po takim obrazku wypada ich chyba rozgrzeszyć.
Jeszcze ciekawiej wyglądają biegi. Nie ma rzecz jasna startera, bo na chuj ma strzelać starter, skoro nikt go nie usłyszy. Startujący wuefista powoli w migowym pokazuje słowo start, robiąc pauzę przed ostatnim "t". Masa falstartów, bo nie każdy łapał, w którym momencie kończy się "t". Oczywiście, że prościej byłoby zwyczajnie machnąć ręką, ale wuefista jak widać jest srogo niedojebany. Tak oglądałem sobie z boku ten "sport", aż zadzwonił dzwonek, zwiastujący kolejną, tym razem godziną obiadową przerwę. Godzina na obiad w szkole. Niepojęte. Za tabunem podążyłem na stołówkę. Siedliśmy przy stołach i dyżurny nauczyciel na stołówce wymigał - Jemy, nie gadamy! Kurwa, Monthy Pyton by się nie powstydził. Jak się potem okazało ma to swoje uzasadnienie. Ożywione dyskusje w migowym ze sztućcami w rękach, kończyły się widelcem w oczodole, przeciętą tętnicą i takie tam. Po pysznym obiadku, jakiego nie widziała żadna stołówka pełnosprawnej elity społeczeństwa, wyszedłem przed stołówkę, gdzie dorwało mnie stadko loszek. Zaczęły migać, że dzisiaj jest szkolna dyskoteka i muszę być, będzie ekstra zabawa i w ogóle. Pewnie że będę. Odjebany jak pingwin na święto Antarktydy, wyspiskany AXE stawiam się na dyskotekowo przystrojonej sali gimnastycznej. Na sali potężne kolumny, tylko chuj wie po co. Sprawa szybko się wyjaśniła. Emitują ostry bas, bo drżenie wyznacza rytm i pozwala głuchym czuć muzykę. Może to fajne dla głuchych, słyszący może szybko ochujeć. Loszki z daleka machają do mnie i porywają do zabawy. Bas napierdala niemiłosiernie, krzywi mnie okrutnie, a wszyscy wesoło się bawią i tańczą. Spierdalam szybko za kolumny, by uwolnić się od fali niskich tonów. Przez bas przebija się rytmiczne - Yyy, Yyy, Yyy. Co się okazuje, miejsce za kolumnami jest sceną, na której co odważniejsi głuchoniemi próbują swoich sił jako "wokaliści". Stoję lekko zdezorientowany, podbiega loszka i szybko tłumaczy migając, że wybieram na komputerze jakiś modny utwór i "śpiewam" na migi. Popularne kawałki są dobrze znane, bo słuchają ich sobie z napisami. Ale kurwa paranoja. Cóż, jak zabawa to zabawa. Szybko na YT zapuszczam Taconafide "Tamagotchi", bas podkręcam do granic absurdu i zaczynam migać :
"Nasze pokolenie Tamagotchi.."
Sala-YYY
"Dziwne urządzenie bada oczy..."
Sala- YYY
O kurwa, rzeczywiście znają tekst. Płynę migowym po bicie. Tłum szaleje. Gdy dochodzi do zwrotki MrQ, wiję się jak popierdolony, udało mi się nawet na migi oddać dźwięk GG. Chuj, że nie wyłapali.
Na sali czuję woń soków ze zwilżonych cipek, zostaję bohaterem szkoły dla głuchoniemym. Wiwatom nie ma końca. Król imprezy. Ja, spierdolone dziecko piwnicy realizuję to o czym do tej pory nawet nie marzyłem.
Po tej epickiej dyskotece, rozpoczynam wyjątkowo bujne życie erotyczne. Wszystkie loszki pałają niepowstrzymaną potrzebą doszlifowania swojego migowego, na prywatnych korepetycjach u mistera szkoły głuchoniemym, czyt. chcą nadziać się na mój pal.
Seks z głuchoniemą okazuje się być czymś niesamowitym, ale i niewąsko zrytym. Kiedy ruchasz koleżankę z klasy głuchoniemym, a ona wydaje z siebie jedynie - YYY, YYY, YYY, to może to równie dobrze oznaczać podaj piłkę, 3, albo dośpiewkę do Taco Hamingwaya. Inna sprawa, że seks jest ostry. Moją ulubioną pozycją jest od tyłu, z trzymaniem za ręce. Mogę spokojnie ładować im do dupci, a one nie są w stanie na migi zaprotestować. Kiedy zabierają się do lodzika, to na migi proszą żeby powiedzieć kiedy będę bliski erupcji. Oczywiście nic nie mówię, a potem tłumaczę na migi, że "mówiłem" że już, a one nie widziały. Ileż to razy w ekstazie chciałem krzyknąć pospolite "O Boże!", ale wydawać mogłem z siebie jedynie - YYY, żeby się nie zdemaskować przed kimkolwiek słyszącym. Głuchoniemy do końca. Tak sobie ruchałem co chwila inną. Ktoś z Was wolałby mówić?
Weekendy z reguły byłem w szkole sam. Wszyscy wyjeżdżali do swoich rodzin, ja swojej wolałem nie odwiedzać. Miałem swoją rentę, większą niż półroczne kieszonkowe, postanowiłem pozwiedzać trochę świata i zażyć nieco kultury. Pociągami jeździłem za darmo, bądź pół darmo. Legitymacja głuchoniemego to istna VIP karta.
Za darmo muzea, galerie, wszelkie ośrodki sportu i rekreacji. Imprezy kulturalne, koncerty. Wszystko na patencie. Podbijałem pod bramkę, migałem rękami jak pojebany, YYY, YYY, potem pisanie na kartce, że zgubiłem bilet, płacz, legitymacja, wejście za free po kilku minutach. Kto nie wpuści głuchoniemego na koncert muzyczny? Jakiś ostatni skurwysyn. Pewnie, że niepełnosprawnym łatwiej. Byłem na wszystkich koncertach wielkich gwiazd w Polsce, gdzie jako w pełni sprawny człowiek nie mógłbym tego zaznać. Tak czas mijał mi szybko. Królowanie w szkole, wieczorne ruchanka, epickie weekendy. Czas do matury zleciał szybciutko. O samej maturze nie ma się co rozpisywać, bo to bułka z masłem. Komisja egzaminacyjna bez krępacji omawiała test, dyskutowali o poziomie pytań i przekomarzali się na tematy właściwej interpretacji. Wystarczyło słuchać, a słuchającego w sali pełnej głuchoniemych się nie spodziewali. Zresztą chodzili i sami podpowiadali niepełnosprawnym na drodze ku dorosłości. Jako pełnoletni ze świadectwem dojrzałości, stanąłem na na rozwidleniu dróg, które różnymi odnogami ścieżek prowadziły w różnych kierunkach kariery i rozwoju zawodowego.
Postawiłem na Show Biznes i postanowiłem spróbować sił w programie Mam Talent.
Wszedłem na scenę z wielką podłużną rynną, która została napełniona wodą. Pokazałem Jury i do kamery swoje zaświadczenie o swojej niepełnosprawności z tytułu głuchoniemości i przystąpiłem do pokazu. Poprosiłem Małgosię Foremniak, żeby recytowała po kolei zdania z podanego tomika wierszy pochylona nad taflą wody. Ja po drugiej stronie rynny moczyłem lewą stopę i wmówiłem tępym dzidom, że na podstawie drgań na tafli wody rozpoznaję kolejne słowa, które przekazuję w języku migowym. Małgosia się popłakała, Chylińska z rozwartą japą darła się - Łooooooo, Jeeeeeee, Czaaaaaaad. Co za małpa. Agustin ze świeczkami w oczach powiedział sakramentalne 3 x Tak i awansowałem do dalszych etapów. Przejebalem sromotnie w półfinale, niepełnosprawą (a jakże kurwa!), niewiadomą wokalistką. Też mi kurwa talent. Przecież można śpiewać bez oczu. Co to kurwa ma być. Kariera skończyła się na kilku występach w telewizjach śniadaniowych i showbiznes o mnie zapomniał. Jako ochłap rzucili mi pracę lektora migowego w publicznej telewizji. Tłumaczyłem na migi Agrobiznes, Ziarno, Anioł Pański i wszystkie programy dla niesłyszących, które chyba tylko oni oglądają. Próbowałem zmienić pracę, ale państwo pomimo dopłat do mojego etatu przewiduje przepisami tylko same nudne jak skurwysyn zajęcia. Nie po to nie odzywam się tyle czasu, żeby teraz w fabryce napierdalać torebki foliowe zszywaczem, albo malować gliniane dzbanki. Skoro showbiznes się Ciebie wyparł, to trudno. Masz dar. Migasz jak pojebany. To Twoje przeznaczenie. Internet daje niesamowite możliwości, grzechem z nich nie skorzystać. Zaczynasz karierę w mediach społecznościowych. Twój film jak migasz szybciej teksty Eminema niż on je wypowiada porywa masy. Wielki świat zaczyna się o Ciebie dopominać. Kontakty, audiencje, konferencje. Anioł Pański już nie z telewizyjnego ekranu, ale na balkonie obok Papy. Migasz na negocjacjach pokojowych między Koreami, Eurowizję i rozdanie Oscarów. Poproszono Cię o tłumaczenie migowe wyborów Miss World głuchoniemych, gdzie poznajesz swoją przyszłą żonę. Miss Hawajów, głucha jak pień, piękna tak, że nie musi wmawiać ni słowa. Wystarczy, że wypowiada sakramentalne- Yyy. Zamieszkujecie w pięknej posiadłości nad brzegiem oceanu. Tworzycie piękną rodzinę, bo przychodzą wam na świat bliźnięta. Głuchonieme. Płaczesz ze szczęścia. Niech one też mają lepiej. Wiesz czym jest sens życia, gdy migają już w kołysce pierwszy raz słowo Tata. Nie ma słów, które opiszą ten stan, a nawet jakby były, to byś ich nie wypowiedział, bo w sumie milczysz już tyle lat, że zapomniałeś jak to się robi. Całe szczęście...

Yyyyyy! (znaczy: Cześć!)
2018-05-21 23:45:24
bardzo piękna opowieść :D