Subpage under development, new version coming soon!
Asunto: Widzew łódz
ano tak,a wydawalo mi sie ze sa wasi przyjaciele jeszcze,buehehehhe:D
Kaka`22 [del] para
zly26 [del]
- Wciąż chcę wrócić do gry, ale na pewno nie do klubu, który walczy o najwyższe cele, o mistrzostwo i europejskie puchary. Zostaje tylko jeden klub - mówi Mirosław Szymkowiak, który w sobotę znów zagra na stadionie Widzewa. Łódzki klub z Ligi Mistrzów zmierzy się z obecną drużyną.
- Ambicję mam, ale znam swój organizm i nie dałbym rady grać co trzy dni w lidze i pucharach. Mówiło się dużo, że wrócę do Wisły Kraków, ale ten klub właśnie walczy o puchary, więc odpada – dodał.
Szymek do Nas !
- Ambicję mam, ale znam swój organizm i nie dałbym rady grać co trzy dni w lidze i pucharach. Mówiło się dużo, że wrócę do Wisły Kraków, ale ten klub właśnie walczy o puchary, więc odpada – dodał.
Szymek do Nas !
Mazo para
zly26 [del]
Szymkowiak chce grać w Widzewie
Wciąż chcę wrócić do gry, ale na pewno nie do klubu, który walczy o najwyższe cele, o mistrzostwo i europejskie puchary. Wisła Kraków więc odpada. Zostaje tylko jeden klub - mówi Mirosław Szymkowiak, który w sobotę znów zagra na stadionie Widzewa. Łódzki klub z Ligi Mistrzów zmierzy się z obecną drużyną.
Bartłomiej Derdzikowski: Od gry Widzewa w Lidze Mistrzów minęło już 11 lat. Szybko zleciały...
Mirosław Szymkowiak: Bardzo szybko, chociaż oczywiście doskonale pamiętam tamte czasy. To był mój najlepszy okres w Widzewie i pewnie w karierze. Zdobywaliśmy mistrzostwa Polski, graliśmy we wspomnianej Lidze Mistrzów. Poza tym występowałem we wspaniałej drużynie, wygrywaliśmy mecz za meczem. Do tego pracowaliśmy z trenerem Franciszkiem Smudą, który jako pierwszy w Polsce wprowadził system tzw. podwajania na boisku, czyli podwójnego krycia. Wygrywaliśmy różnicą nawet trzech, czterech bramek i rywale czasami prosili, byśmy nie strzelali więcej.
Ta drużyna była znana przede wszystkim ze zwycięstw. A jaka była w środku?
- Panowała w niej wspaniała atmosfera. Nie było grup. Jeśli szliśmy na piwo, to trzy czwarte drużyny. Zresztą nawet trener Smuda się dołączał, sam zapraszał na imprezę po zakończeniu sezonu. Myślę, że teraz jest inaczej. Znam wielu grających piłkarzy i oni mówią, że obecnie jest inaczej, nie ma takiej jedności w drużynach.
Jesteście historycznym zespołem, bo ostatnim polskim, który grał w Lidze Mistrzów. Chociażby z tego powodu warto przyjść w sobotę na stadion Widzewa i znów zobaczyć was na boisku.
- Tyle że minęło już 11 lat. W sumie jesteśmy już dziadkami. Ja co prawda byłem najmłodszy, dziś mam 31 lat, ale jestem przecież po kilku operacjach. Wielu chłopaków pokończyło już kariery. Ostatnio spotkałem Marka Citkę i przyznam, że trochę przybrał na wadze (śmiech). Ten mecz jest więc świetną okazją, by się spotkać i pogadać. Chociaż nie ukrywam, że zależy mi, byśmy zagrali jak najlepiej i postawili obecnemu Widzewowi trudne warunki.
Tym bardziej że nie lubiliście przegrywać.
- Widziałem w telewizji wywiad z trenerem Smudą, który kazał nam trenować i w sobotę być w jak najlepszej formie. Zresztą mówił mi to też osobiście.
I trenuje Pan?
- We wtorek ćwiczyłem z B-klasową drużyną, w środę pograłem na mniejszym boisku, więc trochę się ruszam. Zobaczymy, czy mój Achilles wytrzyma do soboty.
Trenerzy, którzy prowadzili w łódzki zespół w ostatnich latach, często wspominali o ogromnej presji, jaka towarzyszy ich pracy. Ich zdaniem kibice cały czas żyją przeszłością i wspomnieniami waszych sukcesów. Zastanawiam się, komu będą bardziej kibicować w sobotę.
- Myślę, że przyjdą na stadion, żeby trochę powspominać i dobrze się bawić, a przy okazji sprawdzić, czy wyrosły nam już brzuszki. Strasznie się cieszę, że znów założę koszulkę Widzewa i do tego w szczytnym celu, bo przecież dochód trafi do Caritasu. Jestem za tym, żeby takie mecze organizować częściej niż co dziesięć lat, bo jeśli można komuś pomóc, to trzeba to robić jak najczęściej. A co do kibiców, to jestem pewien, że będą dopingować obie drużyny. Na pewno bardzo chcieliby, żeby obecny Widzew osiągał sukcesy, ale na to potrzeba czasu i przede wszystkim dużych pieniędzy. Poza tym powiedzmy sobie szczerze: w Polsce brakuje bardzo dobrych piłkarzy, których można by sprowadzić do zespołu. Kiedyś za granicę wyjeżdżało się w wieku 26, 28 lat, teraz znacznie wcześniej. Wystarczy spojrzeć na młodzieżowe reprezentacje - najlepsi piłkarze są właśnie z Zachodu. Po prostu jest więcej menedżerów pracujących dla zagranicznych klubów.
Wracając do Widzewa sprzed lat - czy nie ma Pan wrażenia, że żaden z was nie zrobił kariery na miarę talentu. Choćby Pan, Tomasz Łapiński, czy wspomniany już Citko?
- Myślę, że wynikało to także z atmosfery, o której opowiadałem. Nikt nie chciał wyjeżdżać, a propozycje oczywiście były, choćby dla Tomka czy Marka. Ale w końcu wszyscy musieliśmy odejść, bo były ogromne długi i nie było wyjścia. Tylko tak można było uratować klub. Ja też miałem propozycje, ale działacze mówili mi o nich, kiedy już były nieaktualne, po pół roku. Ale nie żałuję, że nie wyjechałem wtedy za granicę. Nie żałuję ani jednego dnia w Widzewie. Chociaż nie, żałuję jednego, tego ostatniego. I ostatniego meczu, czyli porażki 0:3 ze Śląskiem Wrocław.
Wielu z Pana kolegów z tamtej drużyny nie gra już zawodowo w piłkę, ale tylko Andrzej Michalczuk pożegnał się z kibicami Widzewa. Sobotni mecz jest więc okazją, by to zrobić. Pan też się pożegna?
- Jeszcze nie, bo na pewno podejmę jeszcze próbę powrotu na boisko. Mam 31 lat i problemy ze zdrowiem, ale chcę się wyleczyć i jeszcze spróbować pograć. Kostka i ścięgno Achillesa wciąż mi dokuczają, ale myślę, że nie jest aż tak źle. Chociaż od mojego powrotu do Polski dwa razy wznawiałem treningi, ale niestety musiałem je przerwać, bo ból wracał. Potrzebuję dwóch, trzech miesięcy i powinno być dobrze. Nie poddaję się, ale jeśli okaże się, że nie ma szans bym jeszcze zawodowo grał w piłkę, to na pewno zorganizuję mecz pożegnalny na Widzewie.
A jeśli uda się wrócić, to do jakiego klubu Pan wróci?
- Na pewno nie będzie to drużyna, która walczy o europejskie puchary. Ambicję mam, ale znam swój organizm i nie dałbym rady grać co trzy dni w lidze i pucharach. Mówiło się dużo, że wrócę do Wisły Kraków, ale ten klub właśnie walczy o puchary, więc odpada.
Czyli tak naprawdę zostaje tylko jeden klub, w którym mógłby Pan jeszcze zagrać...
- Tak, zostaje tylko jeden+...
* Mirosław Szymkowiak w listopadzie skończy 31 lat. Był dwukrotnym mistrzem Polski z Widzewem i czterokrotnym z Wisłą Kraków. 33 razy wystąpił w reprezentacji Polski. W sierpniu rozwiązał kontrakt z tureckim Trabzonsporem. Teraz zajmuje się biznesem i komentuje mecze w Canal+
Wciąż chcę wrócić do gry, ale na pewno nie do klubu, który walczy o najwyższe cele, o mistrzostwo i europejskie puchary. Wisła Kraków więc odpada. Zostaje tylko jeden klub - mówi Mirosław Szymkowiak, który w sobotę znów zagra na stadionie Widzewa. Łódzki klub z Ligi Mistrzów zmierzy się z obecną drużyną.
Bartłomiej Derdzikowski: Od gry Widzewa w Lidze Mistrzów minęło już 11 lat. Szybko zleciały...
Mirosław Szymkowiak: Bardzo szybko, chociaż oczywiście doskonale pamiętam tamte czasy. To był mój najlepszy okres w Widzewie i pewnie w karierze. Zdobywaliśmy mistrzostwa Polski, graliśmy we wspomnianej Lidze Mistrzów. Poza tym występowałem we wspaniałej drużynie, wygrywaliśmy mecz za meczem. Do tego pracowaliśmy z trenerem Franciszkiem Smudą, który jako pierwszy w Polsce wprowadził system tzw. podwajania na boisku, czyli podwójnego krycia. Wygrywaliśmy różnicą nawet trzech, czterech bramek i rywale czasami prosili, byśmy nie strzelali więcej.
Ta drużyna była znana przede wszystkim ze zwycięstw. A jaka była w środku?
- Panowała w niej wspaniała atmosfera. Nie było grup. Jeśli szliśmy na piwo, to trzy czwarte drużyny. Zresztą nawet trener Smuda się dołączał, sam zapraszał na imprezę po zakończeniu sezonu. Myślę, że teraz jest inaczej. Znam wielu grających piłkarzy i oni mówią, że obecnie jest inaczej, nie ma takiej jedności w drużynach.
Jesteście historycznym zespołem, bo ostatnim polskim, który grał w Lidze Mistrzów. Chociażby z tego powodu warto przyjść w sobotę na stadion Widzewa i znów zobaczyć was na boisku.
- Tyle że minęło już 11 lat. W sumie jesteśmy już dziadkami. Ja co prawda byłem najmłodszy, dziś mam 31 lat, ale jestem przecież po kilku operacjach. Wielu chłopaków pokończyło już kariery. Ostatnio spotkałem Marka Citkę i przyznam, że trochę przybrał na wadze (śmiech). Ten mecz jest więc świetną okazją, by się spotkać i pogadać. Chociaż nie ukrywam, że zależy mi, byśmy zagrali jak najlepiej i postawili obecnemu Widzewowi trudne warunki.
Tym bardziej że nie lubiliście przegrywać.
- Widziałem w telewizji wywiad z trenerem Smudą, który kazał nam trenować i w sobotę być w jak najlepszej formie. Zresztą mówił mi to też osobiście.
I trenuje Pan?
- We wtorek ćwiczyłem z B-klasową drużyną, w środę pograłem na mniejszym boisku, więc trochę się ruszam. Zobaczymy, czy mój Achilles wytrzyma do soboty.
Trenerzy, którzy prowadzili w łódzki zespół w ostatnich latach, często wspominali o ogromnej presji, jaka towarzyszy ich pracy. Ich zdaniem kibice cały czas żyją przeszłością i wspomnieniami waszych sukcesów. Zastanawiam się, komu będą bardziej kibicować w sobotę.
- Myślę, że przyjdą na stadion, żeby trochę powspominać i dobrze się bawić, a przy okazji sprawdzić, czy wyrosły nam już brzuszki. Strasznie się cieszę, że znów założę koszulkę Widzewa i do tego w szczytnym celu, bo przecież dochód trafi do Caritasu. Jestem za tym, żeby takie mecze organizować częściej niż co dziesięć lat, bo jeśli można komuś pomóc, to trzeba to robić jak najczęściej. A co do kibiców, to jestem pewien, że będą dopingować obie drużyny. Na pewno bardzo chcieliby, żeby obecny Widzew osiągał sukcesy, ale na to potrzeba czasu i przede wszystkim dużych pieniędzy. Poza tym powiedzmy sobie szczerze: w Polsce brakuje bardzo dobrych piłkarzy, których można by sprowadzić do zespołu. Kiedyś za granicę wyjeżdżało się w wieku 26, 28 lat, teraz znacznie wcześniej. Wystarczy spojrzeć na młodzieżowe reprezentacje - najlepsi piłkarze są właśnie z Zachodu. Po prostu jest więcej menedżerów pracujących dla zagranicznych klubów.
Wracając do Widzewa sprzed lat - czy nie ma Pan wrażenia, że żaden z was nie zrobił kariery na miarę talentu. Choćby Pan, Tomasz Łapiński, czy wspomniany już Citko?
- Myślę, że wynikało to także z atmosfery, o której opowiadałem. Nikt nie chciał wyjeżdżać, a propozycje oczywiście były, choćby dla Tomka czy Marka. Ale w końcu wszyscy musieliśmy odejść, bo były ogromne długi i nie było wyjścia. Tylko tak można było uratować klub. Ja też miałem propozycje, ale działacze mówili mi o nich, kiedy już były nieaktualne, po pół roku. Ale nie żałuję, że nie wyjechałem wtedy za granicę. Nie żałuję ani jednego dnia w Widzewie. Chociaż nie, żałuję jednego, tego ostatniego. I ostatniego meczu, czyli porażki 0:3 ze Śląskiem Wrocław.
Wielu z Pana kolegów z tamtej drużyny nie gra już zawodowo w piłkę, ale tylko Andrzej Michalczuk pożegnał się z kibicami Widzewa. Sobotni mecz jest więc okazją, by to zrobić. Pan też się pożegna?
- Jeszcze nie, bo na pewno podejmę jeszcze próbę powrotu na boisko. Mam 31 lat i problemy ze zdrowiem, ale chcę się wyleczyć i jeszcze spróbować pograć. Kostka i ścięgno Achillesa wciąż mi dokuczają, ale myślę, że nie jest aż tak źle. Chociaż od mojego powrotu do Polski dwa razy wznawiałem treningi, ale niestety musiałem je przerwać, bo ból wracał. Potrzebuję dwóch, trzech miesięcy i powinno być dobrze. Nie poddaję się, ale jeśli okaże się, że nie ma szans bym jeszcze zawodowo grał w piłkę, to na pewno zorganizuję mecz pożegnalny na Widzewie.
A jeśli uda się wrócić, to do jakiego klubu Pan wróci?
- Na pewno nie będzie to drużyna, która walczy o europejskie puchary. Ambicję mam, ale znam swój organizm i nie dałbym rady grać co trzy dni w lidze i pucharach. Mówiło się dużo, że wrócę do Wisły Kraków, ale ten klub właśnie walczy o puchary, więc odpada.
Czyli tak naprawdę zostaje tylko jeden klub, w którym mógłby Pan jeszcze zagrać...
- Tak, zostaje tylko jeden+...
* Mirosław Szymkowiak w listopadzie skończy 31 lat. Był dwukrotnym mistrzem Polski z Widzewem i czterokrotnym z Wisłą Kraków. 33 razy wystąpił w reprezentacji Polski. W sierpniu rozwiązał kontrakt z tureckim Trabzonsporem. Teraz zajmuje się biznesem i komentuje mecze w Canal+
Smuda oraz Pawelec kupili dla kibiców bilety na sobotni mecz
Franciszek Smuda, pomysłodawca rozegrania sobotniego meczu wspomnień, postanowił kupić 100 biletów na sektor D i przekazać je członkom klubu kibica. W ten sposób chciał podziękować za doping, na który mógł liczyć zawsze, gdy prowadził drużynę Widzewa (w sumie w 144 meczach). Ten pomysł spodobał się... Andrzejowi Pawelcowi. Były prezes Widzewa postanowił postąpić podobnie i również kupił dla kibiców 100 wejściówek.
Pawelec został oczywiście zaproszony na sobotni mecz. To w końcu on był jednym z współtwórców Wielkiego Widzewa z połowy lat 90-tych, tego nie zmieni nawet to co stało się później. Zaproszenia otrzymali również Andrzej Wojciechowski, Jacek Dzieniakowski, Andrzej Grajewski i Ismat Koussan. Poza dwoma ostatnimi, wszyscy potwierdzili już, że będą obecni.
Jak już informowaliśmy, cały zysk z przeprowadzenia imprezy zostanie przekazany na program "Skrzydła", prowadzony przez Caritas Archidiecezji Łódzkiej. To program stypendialny, który ma na celu wspieranie rozwoju i edukacji dzieci z regionu łódzkiego. Organizatorzy namawiają również do bezpośredniego wsparcia tej inicjatywy. Każdy, kto ufunduje jednoroczne stypendium (kwota 2000 PLN) w programie "Skrzydła", będzie mógł wziąć udział w zamkniętym spotkaniu z piłkarzami z mistrzowskiej drużyny Widzewa, które odbędzie się przed sobotnim meczem w klubowej kawiarni.
Franciszek Smuda, pomysłodawca rozegrania sobotniego meczu wspomnień, postanowił kupić 100 biletów na sektor D i przekazać je członkom klubu kibica. W ten sposób chciał podziękować za doping, na który mógł liczyć zawsze, gdy prowadził drużynę Widzewa (w sumie w 144 meczach). Ten pomysł spodobał się... Andrzejowi Pawelcowi. Były prezes Widzewa postanowił postąpić podobnie i również kupił dla kibiców 100 wejściówek.
Pawelec został oczywiście zaproszony na sobotni mecz. To w końcu on był jednym z współtwórców Wielkiego Widzewa z połowy lat 90-tych, tego nie zmieni nawet to co stało się później. Zaproszenia otrzymali również Andrzej Wojciechowski, Jacek Dzieniakowski, Andrzej Grajewski i Ismat Koussan. Poza dwoma ostatnimi, wszyscy potwierdzili już, że będą obecni.
Jak już informowaliśmy, cały zysk z przeprowadzenia imprezy zostanie przekazany na program "Skrzydła", prowadzony przez Caritas Archidiecezji Łódzkiej. To program stypendialny, który ma na celu wspieranie rozwoju i edukacji dzieci z regionu łódzkiego. Organizatorzy namawiają również do bezpośredniego wsparcia tej inicjatywy. Każdy, kto ufunduje jednoroczne stypendium (kwota 2000 PLN) w programie "Skrzydła", będzie mógł wziąć udział w zamkniętym spotkaniu z piłkarzami z mistrzowskiej drużyny Widzewa, które odbędzie się przed sobotnim meczem w klubowej kawiarni.
Poważny uraz Jarmuża...
Piątek, 12.10.2007 15:47
Kolejny zawodnik wypada z kadry Widzewa na co najmniej kilka tygodni. Podczas piątkowych zajęć Wojciech Jarmuż złamał kość strzałkową prawej nogi. "Wojtek kontuzji nabawił się w końcowej fazie treningu, w starciu z jednym z zawodników, którego próbował blokować. Teraz piłkarz jest na konsultacjach lekarskich. Zobaczymy co z nim dalej będzie" - powiedział trener Marek Zub.
Dłuższa przerwa czeka także Josepha Oshadogana, a jakby na domiar złego, zdyskwalifikowany na trzy mecze został również Grzegorz Piechna.
Piątek, 12.10.2007 15:47
Kolejny zawodnik wypada z kadry Widzewa na co najmniej kilka tygodni. Podczas piątkowych zajęć Wojciech Jarmuż złamał kość strzałkową prawej nogi. "Wojtek kontuzji nabawił się w końcowej fazie treningu, w starciu z jednym z zawodników, którego próbował blokować. Teraz piłkarz jest na konsultacjach lekarskich. Zobaczymy co z nim dalej będzie" - powiedział trener Marek Zub.
Dłuższa przerwa czeka także Josepha Oshadogana, a jakby na domiar złego, zdyskwalifikowany na trzy mecze został również Grzegorz Piechna.
Sześć tygodni bez Oshadogana
Piątek, 12.10.2007 11:12
[fot. Marek Kowal]
Nawet sześć tygodni Widzew będzie musiał sobie radzić bez Josepha Oshadogana. W czwartek piłkarz przyleciał z Włoch i udał się do ośrodka w Gutowie Małym, gdzie na zgrupowaniu przebywa zespół Widzewa. Jak się jednak okazało, Oshadogan nie pojechał tam by trenować, a tylko po to, by przekazać trenerowi... zwolnienie lekarskie.
Kontuzja, której włoski gracz się nabawił w meczu derbym, okazała się poważniejsza, niż się wcześniej wydawało. Piłkarz ma ponadrywane włókna w udzie i musi się poruszać o kulach. Oshadogan przedstawił wyniki specjalistycznych badań, przeprowadzonych we Włoszech i został również przebadany przez klubowego lekarza. Diagnoza nie jest optymistyczna. Wszystko wskazuje na to, że stoper będzie musiał odpoczywać 4-6 tygodni.
Już w piątek piłkarz odleci z powrotem do Włoch, gdzie będzie przechodził leczenie. W Łodzi pojawi się ponownie za tydzień.
Piątek, 12.10.2007 11:12
[fot. Marek Kowal]
Nawet sześć tygodni Widzew będzie musiał sobie radzić bez Josepha Oshadogana. W czwartek piłkarz przyleciał z Włoch i udał się do ośrodka w Gutowie Małym, gdzie na zgrupowaniu przebywa zespół Widzewa. Jak się jednak okazało, Oshadogan nie pojechał tam by trenować, a tylko po to, by przekazać trenerowi... zwolnienie lekarskie.
Kontuzja, której włoski gracz się nabawił w meczu derbym, okazała się poważniejsza, niż się wcześniej wydawało. Piłkarz ma ponadrywane włókna w udzie i musi się poruszać o kulach. Oshadogan przedstawił wyniki specjalistycznych badań, przeprowadzonych we Włoszech i został również przebadany przez klubowego lekarza. Diagnoza nie jest optymistyczna. Wszystko wskazuje na to, że stoper będzie musiał odpoczywać 4-6 tygodni.
Już w piątek piłkarz odleci z powrotem do Włoch, gdzie będzie przechodził leczenie. W Łodzi pojawi się ponownie za tydzień.
Stypendia także od piłkarzy
Piątek, 12.10.2007 10:45
Każda z drużyn, która zagra w sobotnim meczu wspomnień również ufunduje stypendium w programie "Skrzydła". Piłkarze starego i nowego Widzewa złożą się na ten cel między sobą. Stypendium ufundowała również poseł Joanna Skrzydlewska. Dodatkowo zakupiła też 100 biletów, które zostaną przekazane w prezencie kibicom spod zegara. Wcześniej na podobny gest zdecydowali się Franciszek Smuda i Andrzej Pawelec.
Piątek, 12.10.2007 10:45
Każda z drużyn, która zagra w sobotnim meczu wspomnień również ufunduje stypendium w programie "Skrzydła". Piłkarze starego i nowego Widzewa złożą się na ten cel między sobą. Stypendium ufundowała również poseł Joanna Skrzydlewska. Dodatkowo zakupiła też 100 biletów, które zostaną przekazane w prezencie kibicom spod zegara. Wcześniej na podobny gest zdecydowali się Franciszek Smuda i Andrzej Pawelec.
Pięć miesięcy przerwy Wojciecha Jarmuża
Podczas piątkowego treningu w Gutowie Małym doszło do nieszczęśliwego wypadku. Wojciech Jarmuż doznał poważnej kontuzji.
Lekarska diagnoza nie jest niestety najlepsza. Piłkarz ma złamaną nogę na wysokości stopy (kość strzałkowa), czeka go przynajmniej pięć miesięcy przerwy w treningach. W sobotę przejdzie operację w jednym z łódzkich szpitali. Kontuzji nabawił się podczas treningu w Gutowie Małym, gdzie widzewiacy trenują na zgrupowaniu, po wślizgu kolegi z drużyny Adriana Budki. - Na pewno nie zrobił tego specjalnie, chociaż mógł chyba odpuścić - mówi poszkodowany. - Najpierw był straszny trzask łamanej kości, a potem niesamowity ból. Byłem bliski omdlenia, nie wiedziałem, co się dzieje, bo byłem w szoku. A wyglądało to fatalnie. Strasznie się czuję. Czułem, że wracam do formy, miałem nadzieję, że jeszcze w tej rundzie będę grał. Niestety, stało się najgorsze.
To nie pierwszy taki wypadek podczas treningu łódzkiej drużyny. Trzy lata temu po starciu z Danielem Fabichem skomplikowanego złamania nogi doznał obrońca Sebastian Madera. Do dzisiaj nie wrócił do gry.
Jarmuż nie jest jedynym piłkarzem z obecnej kadry, który będzie musiał długo pauzować. Od czterech do sześciu tygodni przerwy w treningach będzie miał Joseph Dayo Oshadogan, który urazu nabawił się podczas derbów. Piłkarz ma stłuczony i zbity mięsień uda, będzie się leczył i rehabilitował we Włoszech.
5 miesiecy !!
Podczas piątkowego treningu w Gutowie Małym doszło do nieszczęśliwego wypadku. Wojciech Jarmuż doznał poważnej kontuzji.
Lekarska diagnoza nie jest niestety najlepsza. Piłkarz ma złamaną nogę na wysokości stopy (kość strzałkowa), czeka go przynajmniej pięć miesięcy przerwy w treningach. W sobotę przejdzie operację w jednym z łódzkich szpitali. Kontuzji nabawił się podczas treningu w Gutowie Małym, gdzie widzewiacy trenują na zgrupowaniu, po wślizgu kolegi z drużyny Adriana Budki. - Na pewno nie zrobił tego specjalnie, chociaż mógł chyba odpuścić - mówi poszkodowany. - Najpierw był straszny trzask łamanej kości, a potem niesamowity ból. Byłem bliski omdlenia, nie wiedziałem, co się dzieje, bo byłem w szoku. A wyglądało to fatalnie. Strasznie się czuję. Czułem, że wracam do formy, miałem nadzieję, że jeszcze w tej rundzie będę grał. Niestety, stało się najgorsze.
To nie pierwszy taki wypadek podczas treningu łódzkiej drużyny. Trzy lata temu po starciu z Danielem Fabichem skomplikowanego złamania nogi doznał obrońca Sebastian Madera. Do dzisiaj nie wrócił do gry.
Jarmuż nie jest jedynym piłkarzem z obecnej kadry, który będzie musiał długo pauzować. Od czterech do sześciu tygodni przerwy w treningach będzie miał Joseph Dayo Oshadogan, który urazu nabawił się podczas derbów. Piłkarz ma stłuczony i zbity mięsień uda, będzie się leczył i rehabilitował we Włoszech.
5 miesiecy !!